środa, 26 lutego 2014

Powstanie kuchenne murowane...

Dzisiaj będzie nieco technicznie. No ale takie są wszystkiego początki. 
Pisałam kiedyś, że marzy mi się kuchnia murowana. Taka wyjątkowa, w wiejsko - angielskim stylu. Właściwie ten pomysł zrodził się troszkę niespodziewanie, kiedy to w ogromnym stosie ułożonej cegły (zakupionej wraz z działką) wypatrzyłam jedną z metryczką.
 Było to dość specyficzne odkrycie, ponieważ od tygodnia porządkowaliśmy teren z porozwalanej wszędzie cegły.
 Powstało sześć ogromnych, równiutko ułożonych stosów. 
Ostatniego dnia, odpoczywając przy ty wielkim składowisku, rzuciła mi się w oczy jakaś taka jedna nietypowa cegła, popisana czy coś. Szczerz to ciężko było mi uwierzyć, że przy takiej masie ta właśnie ułożyła się tak, że napisy były widoczne.
Rocznik 1907.


To był właśnie ten moment kiedy postanowiłam, że kuchnia będzie murowana, a szczególna cegła zostanie wkomponowana w centralnym miejscu.
Początki były delikatnie mówiąc dość mizerne.
 Szczerze powiedziawszy to z dnia na dzień miałam coraz większe wątpliwości co od trafności mojej decyzji. Do tego wszyscy pukali się w głowę co to też ja wymyśliłam, że przecież prościej zamówić gotową. 
Może i prościej ale czy ciekawiej?
Nasz fachowiec pan M. stwierdził, że doskonale wie czego ja oczekuje i sam doskonale sobie poradzi, więc wziął się do pracy.
Jego "sam sobie poradzę" już na początku wyglądało tak, że dwa dni spędziłam na przygotowywaniu i szorowaniu cegły, no ale przecież ON SAM...



Praca szła w tak ślimaczym tempie, że chyba wolniej już nie można. 
Po kilku dniach przyjechał z pomocnikiem i tu niespodzianka - ślimacze tępo jeszcze zwolniło!
Dobrze, nie wtrącam się.
Jednak po szóstej już kawce i chyba setnym papierosku, zapytałam grzecznie, czy aby na pewno do listopada zdążą bo się będziemy wprowadzać. 
Nadmienię tylko, że był to maj.
Oczywiście - w czerwcu kuchnia będzie jak ta lala.
Naiwniara ze mnie.







Kiedy już wszystkie murki wreszcie stanęły, przyszedł czas na półki, drzwiczki i blaty.
Pan M stwierdził, że po co przepłacać on ma znajomości w tartaku i sprowadzi nam świetne, suche drzewo. Fakt cena była okazyjna, a i lakiery miały być w korzystnej cenie. 
Drzewo miało przyjechać w połowie czerwca, następnie w połowie lipca, potem pod koniec lipca, potem w sierpniu a tak właściwie przyjechało w październiku. 
Szkoda tylko, że pan M. nie poinformował nas, że jest mokre.
Położył je w salonie na ogrzewanej podłodze i rozpoczął konstruowanie półek. W tym momencie nie było jeszcze źle.
Półki wyszły w miarę proste.
Blaty natomiast miały być zrobione z długich, grubych dech, gdzie ostatnia od frontu miała niewyrównaną krawędź, jeszcze z kawałkami kory.  
Miało być tak nieco surowo. Niestety dechy wygięły się do tego stopni,że właściwie nadawały się na opał.
W tym momencie nastąpił zwrot akcji, ponieważ nasz pan M. podłapał jakąś fuszke i coraz rzadziej do nas zaglądał. 


Tak to nadszedł listopad i dzień naszej przeprowadzki, a tu ani kuchni ani pana M.
Kiedy wreszcie się do nas pofatygował stwierdził, że miał prze ważne sprawy i niestety musiał nas chwilowo opuścić.
Szkoda tylko, że zapomniał do czego służy telefon.
Zabrał się ciężko do pracy wykończeniowej, no bo jeszcze fuga, płytki w środku szafek i takie tam.
Wpadł tylko na genialny pomysł, że teraz to on będzie pracował po południu.
Super tylko, że my już mieszkaliśmy, a pan M. kończył sobie pracę np. o 22:00.
 Nie pomogły prośby, rozmowy, groźby. 
Wszystko spływało po nim jak po kaczce. 
Po kolejnym zawalonym terminie nie wytrzymałam i wywaliłam pana M. wraz z pomocnikami, wywrzeszczałam mu też całą kilkumiesięczną frustrację, kazałam zabierać graty, drzewo i się wynosić.
Nie uwierzycie ale następnego dnia pan M. z uśmiechem na twarzy przyjechał pracować dalej.
Tragedia.
 Dopiero kiedy uświadomiłam mu ,że nie zapłacę mu za taką fuszerkę i że może sobie zabierać to swoje super drzewo, olśniło go. 
Bystrzaczek.


Tak więc nasze pierwsze święta w nowym domu, spędziliśmy bez kuchni z jednym elektrycznym palnikiem. Dobrze że rodzice mieszkają obok nas i mogliśmy korzystać z ich kuchni.


Tutaj już efekty firmy zajmującej się zabudową kuchni. Panowie męczyli się dwa dni z montarzem, wcześniej przez miesiąc kombinując jak tu naprawić to dzieło pan M. 
Nie chcielibyście słyszeć komentarzy.


 Już po roku kuchnia wyglądała tak. No po prostu marzenia się spełniają :)))



Ciąg dalszy nastąpi...

1 komentarz:

  1. Powiem tak mam zdjęcia kilku takich kuchni chce mieć ją Chacie:) Ale w przeciwieństwie do Ciebie ja mam swojego M. Czyli powinno pość łatwiej a znając życie będzie jak u Ciebie. Czy ta cegła znalazła swoje miejsce w zabudowie?
    Całość w końcu jest świetna.
    Pozdrawiam Lacrima

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz :)))