piątek, 28 lutego 2014

Murowana kuchnia ciąg dalszy

Perypetie kuchenne zakończone. 
Nastał wreszcie spokój i harmonia. Przyszedł również czas na nadanie pustemu wnętrzu charakteru.
Metryczka znalazła swoje miejsce i przyciąga uwagę każdego naszego gościa. 
Mam nadzieję, że wraz z nią wprowadziły się do nas dobre duchy poprzedniego domu, w którego murach tkwiła.



Półeczka na przyprawy zrobiona została ze słynnego już ikeowskiego przewijaka za złotówkę. 
Mężuś pięknie przeszlifował, pobejcował i dodał kilka półeczek. Służy doskonale.



 Kuchenka gazowa czeka jeszcze na okap, niestety chwilowo brak czasu na realizację.








środa, 26 lutego 2014

Powstanie kuchenne murowane...

Dzisiaj będzie nieco technicznie. No ale takie są wszystkiego początki. 
Pisałam kiedyś, że marzy mi się kuchnia murowana. Taka wyjątkowa, w wiejsko - angielskim stylu. Właściwie ten pomysł zrodził się troszkę niespodziewanie, kiedy to w ogromnym stosie ułożonej cegły (zakupionej wraz z działką) wypatrzyłam jedną z metryczką.
 Było to dość specyficzne odkrycie, ponieważ od tygodnia porządkowaliśmy teren z porozwalanej wszędzie cegły.
 Powstało sześć ogromnych, równiutko ułożonych stosów. 
Ostatniego dnia, odpoczywając przy ty wielkim składowisku, rzuciła mi się w oczy jakaś taka jedna nietypowa cegła, popisana czy coś. Szczerz to ciężko było mi uwierzyć, że przy takiej masie ta właśnie ułożyła się tak, że napisy były widoczne.
Rocznik 1907.


To był właśnie ten moment kiedy postanowiłam, że kuchnia będzie murowana, a szczególna cegła zostanie wkomponowana w centralnym miejscu.
Początki były delikatnie mówiąc dość mizerne.
 Szczerze powiedziawszy to z dnia na dzień miałam coraz większe wątpliwości co od trafności mojej decyzji. Do tego wszyscy pukali się w głowę co to też ja wymyśliłam, że przecież prościej zamówić gotową. 
Może i prościej ale czy ciekawiej?
Nasz fachowiec pan M. stwierdził, że doskonale wie czego ja oczekuje i sam doskonale sobie poradzi, więc wziął się do pracy.
Jego "sam sobie poradzę" już na początku wyglądało tak, że dwa dni spędziłam na przygotowywaniu i szorowaniu cegły, no ale przecież ON SAM...



Praca szła w tak ślimaczym tempie, że chyba wolniej już nie można. 
Po kilku dniach przyjechał z pomocnikiem i tu niespodzianka - ślimacze tępo jeszcze zwolniło!
Dobrze, nie wtrącam się.
Jednak po szóstej już kawce i chyba setnym papierosku, zapytałam grzecznie, czy aby na pewno do listopada zdążą bo się będziemy wprowadzać. 
Nadmienię tylko, że był to maj.
Oczywiście - w czerwcu kuchnia będzie jak ta lala.
Naiwniara ze mnie.







Kiedy już wszystkie murki wreszcie stanęły, przyszedł czas na półki, drzwiczki i blaty.
Pan M stwierdził, że po co przepłacać on ma znajomości w tartaku i sprowadzi nam świetne, suche drzewo. Fakt cena była okazyjna, a i lakiery miały być w korzystnej cenie. 
Drzewo miało przyjechać w połowie czerwca, następnie w połowie lipca, potem pod koniec lipca, potem w sierpniu a tak właściwie przyjechało w październiku. 
Szkoda tylko, że pan M. nie poinformował nas, że jest mokre.
Położył je w salonie na ogrzewanej podłodze i rozpoczął konstruowanie półek. W tym momencie nie było jeszcze źle.
Półki wyszły w miarę proste.
Blaty natomiast miały być zrobione z długich, grubych dech, gdzie ostatnia od frontu miała niewyrównaną krawędź, jeszcze z kawałkami kory.  
Miało być tak nieco surowo. Niestety dechy wygięły się do tego stopni,że właściwie nadawały się na opał.
W tym momencie nastąpił zwrot akcji, ponieważ nasz pan M. podłapał jakąś fuszke i coraz rzadziej do nas zaglądał. 


Tak to nadszedł listopad i dzień naszej przeprowadzki, a tu ani kuchni ani pana M.
Kiedy wreszcie się do nas pofatygował stwierdził, że miał prze ważne sprawy i niestety musiał nas chwilowo opuścić.
Szkoda tylko, że zapomniał do czego służy telefon.
Zabrał się ciężko do pracy wykończeniowej, no bo jeszcze fuga, płytki w środku szafek i takie tam.
Wpadł tylko na genialny pomysł, że teraz to on będzie pracował po południu.
Super tylko, że my już mieszkaliśmy, a pan M. kończył sobie pracę np. o 22:00.
 Nie pomogły prośby, rozmowy, groźby. 
Wszystko spływało po nim jak po kaczce. 
Po kolejnym zawalonym terminie nie wytrzymałam i wywaliłam pana M. wraz z pomocnikami, wywrzeszczałam mu też całą kilkumiesięczną frustrację, kazałam zabierać graty, drzewo i się wynosić.
Nie uwierzycie ale następnego dnia pan M. z uśmiechem na twarzy przyjechał pracować dalej.
Tragedia.
 Dopiero kiedy uświadomiłam mu ,że nie zapłacę mu za taką fuszerkę i że może sobie zabierać to swoje super drzewo, olśniło go. 
Bystrzaczek.


Tak więc nasze pierwsze święta w nowym domu, spędziliśmy bez kuchni z jednym elektrycznym palnikiem. Dobrze że rodzice mieszkają obok nas i mogliśmy korzystać z ich kuchni.


Tutaj już efekty firmy zajmującej się zabudową kuchni. Panowie męczyli się dwa dni z montarzem, wcześniej przez miesiąc kombinując jak tu naprawić to dzieło pan M. 
Nie chcielibyście słyszeć komentarzy.


 Już po roku kuchnia wyglądała tak. No po prostu marzenia się spełniają :)))



Ciąg dalszy nastąpi...

niedziela, 23 lutego 2014

Może to już wiosna...

Słoneczko grzeje już tak obiecująco, że aż chce się żyć. 
Bardzo lubię ten okres czasu. 
Troszkę nerwowe oczekiwanie a jednocześnie dreszczyk podniecenia, że jeszcze tylko chwilka i będzie można rozkoszować się ciepełkiem na dobre. 
Jak na razie uskuteczniamy rodzinne spacerki odwiedzając ulubione zakątki. 
Zakątki Śląska, wcale nie takiego brudnego i szarego. 


 To tak dla przekory kolorowy Śląsk w czerni i bieli.




sobota, 22 lutego 2014

Szybki pościk...

Po tak długiej nieobecności blogowej mam ciągły niedosyt.
Musiałam więc jeszcze szybciutko króciutki wpisik zamieścić.

Temat przewodni to słoiczki na przyprawy i etykiety.

Długo szukałam czegoś odpowiedniego co przy mokrych paluchach nie rozmyłoby się po pierwszym użyciu. Szukałam, szukałam aż mnie olśniło.
Stare dobre farby żelowe.
Tani i szybki efekt.
Napisy robiłam flamastrem do CD  więc nic się nie rozmaże. Polecam.




Na wieczkach szafirkowy akcencik, tak by kolorystycznie pasowało do wystroju.
 Jeszcze dosychają. Od jutra do użytku.

Wzorniki do wykorzystania







Troszkę modowo

Dzisiaj będzie troszkę o modzie.
Zwykle nie błądzę zbyt głęboko w tym temacie.
Najlepszy ciuch na co dzień to dżinsy, dopasowana bluzeczka i jakieś wdzianko na górę.

Niektóre sytuacje jednak wymagają większych przemyśleń.

Tak to właśnie za tydzień czeka mnie wyprawa na weselisko.
Jako, że pora roku mało sprzyjająca kusym kreacjom, postawiłam tym razem na eleganckie spodnie, gustowne bluzeczki i dopasowany żakiecik.

W dniu ślubu dystyngowana szaro - srebrna.




Natomiast na poprawiny coś w zwariowanych pawich klimatach.
Bluzeczka zwiewna, lekko prześwitująca i nieziemsko wygodna. Ukrywa też lekkie nadmiary świątecznego dobrobytu.

Szaro tak jakoś w koło trzeba więc zaszaleć.

Oczywiście jak na rasową babę przystało poszukiwania butów do zestawu były intensywne, trochę paranoiczne ale się udało.


Kolor rzadki w mojej szafie, ale jakże intrygujący. Z tego co widziałam na innych blogach, nie tylko mnie tego roku urzekł ten kolor.
Zeszłoroczne klapeczki też się przydadzą kiedy już stopki odmówią posłuszeństwa.


Co do weselnych wariacji, to zajrzałam jeszcze do ulubionej szmaciarni.
Tam też, za banalnie niskie ceny, nabyłam trzy malutki ślicznotki.




Każda inna i każda jak nówka.
Teraz tylko czekać na następne ślubne zaproszenia. 

piątek, 21 lutego 2014

Wracam...

Wracam sobie po strrrrrrrrrrrraaaaaaaaaaaasznie długiej nieobecności. Internet wreszcie jest a i pracy przy domu już trochę mniej. Pozostało tylko uporać się z obejściem, zrobić ścieżki, posadzić kwiatki i już. Wraz z wiosną zaczynamy.


Jak na razie trzyma zimowa nostalgia i lekkie rozleniwienie. Wieczorki długie, trzeba zająć czymś łapki więc to coś szydełkuje, coś wyszywam, czasem coś odnowię...takie tam...


O a tutaj róg znaleziony ubiegłego lata w górach.



Łazienkowe wariacje zasłonkowe



W rodzince sypie się weselisko za weseliskiem i dzieciątko za dzieciątkiem. Trzeba było się wziąć za pamiątkowe wytworki . Mam nadzieję ze się spodobają i będą miłą niespodzianką.



Pozdrawiam wszystkich którzy do mnie zaglądali jak i tych którzy są pierwszy raz. Mam nadzieję, że zerkniecie jeszcze nie raz.